czwartek, 18 października 2007

W sierpeckim gettcie

W wyniku eksterminacji liczba Żydów w sierpeckim gettcie ciągle zmniejszała się, dochodząc do około 100 osób w końcu 1942 roku. Wieści o zagładzie Żydów, zwiększony rygor, częstsze patrole, zapowiadały moment "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej". W piękny, zimny ranek 1942 roku (listopad, grudzień) nastąpiła likwidacja getta. To był poniedziałek. O świcie Żydzi wypędzeni zostali na ulicę. Obserwowałem wszystko przez zasłonięte okna. Z dziećmi i niewielkimi tobołkami, stali w dwuszeregu na zimnym deszczu. Stali spokojnie i nagle usłyszałem narastający pomruk, który przeszedł w głośny śpiew: "Ojra, ojra przez nas wojna". Do dziś nie potrafię wytłumaczyć tego zachowania. Rozwścieczeni Niemcy (wysiedleniem z getta zajmowali się Niemcy przyjezdni, a nie miejscowi żandarmi), nakazali odwrócić się szeregowi i zaczęli bić pałkami śpiewających. To był okropny widok. W tym czasie wybiegł z szeregu kilkuletni chłopczyk, znikając w jednym z domów. Tak zebranych Żydów zapędzono do ogrodu przy kinie, gdzie załadowano na samochody i wywieziono. Wcześniej jednak odebrano im wszystkie rzeczy, nakazując złożyć zabrane pakunki w kościele Świętego Ducha. Zaraz potem przyszło do mnie dwóch żandarmów z nakazem pilnowania opuszczonej dzielnicy i dozoru nad pożydowskim mieniem. Idąc za mną od domu do domu plombowali drzwi, nalepiając kartki papieru. Miało to zapobiec rabunkom, ale wkrótce okazało się, że cywilni Niemcy rozpoczęli kradzież. Na moje zgłoszenie dwóch żandarmów przyszło ponownie do getta. Sprawdzenie stanu mieszkań zakończyło się wstrząsającym odkryciem. Trzy budynki dalej od mojego domu, w mieszkaniu na schodach, zobaczyliśmy siedzącego chłopca tulącego butelkę mleka w ramionach. Tak jakby spał. Tego samego, który wcześniej wybiegł z szeregu. Dostał kulę w głowę, przeszła przez obie skronie. Najprawdopodobniej ze stojącego szeregu matka wysłała dziecko do domu po mleko, skąd już nie wróciło. Jeden żandarm udawał, że tego chłopca nie widzi, a drugi zwymiotował. Aby zapobiec dalszym rabunkom na terenie byłej dzielnicy żydowskiej, zaczęły chodzić patrole. Jednocześnie zorganizowano ludzi, którzy zbierali pozostawione mienie - aby je jak najwcześniej umieścić w kościele Świętego Ducha zamienionego na magazyn. Oczyszczone z cenniejszych rzeczy drewniane domy zaczęto wyburzać. Do pozostawionych domów w lepszym stanie przesiedlono Polaków. Z tego okresu pamiętam jeszcze jedno wstrząsające przeżycie, które dotknęło bezpośrednio moją rodzinę. Wkrótce po likwidacji getta do mojego domu wpadł Niemiec i z lufą wycelowaną w moim kierunku wrzasnął: "Ein Jude!". Gdyby nie natychmiastowy instynktowny okrzyk: "Polen", na pewno zginęlibyśmy. Dopiero żonie, mówiącej dobrze po niemiecku, udało się wytłumaczyć, jak to się stało, że mieszkamy na terenie getta, nie będąc Żydami. Do dziś pamiętam widok tej lufy.

Brak komentarzy: